Dodane przez Kiersnowski Artur dnia 22.01.2014 22:36
#7
Wenezuela 2010 cz 4
Rio Ninchara
Ruszyliśmy rano, czyli po 9-ej. Przed nami dużo godzin płynięcia, dużo kilometrów, rzeki przed nami mało żeglowne, problemy mają się zacząć w momencie wpłynięcia na Rio Ninchara. Pierwsze 2h płynięcia Rio Caurą upłynęły nam szybko.
Wreszcie dotarliśmy do ujścia Rio Ninchare
po kilku godzinach płynięcia Nincharą
czas na chwilkę przerwy
Yamil
przed dalszą drogą a jeszcze kilka godzin płynięcia przed nami.
uf dopłynęliśmy do ujścia Rio Tabaru do Ninchare
Na przedostatnim zdjęciu widać wystającą skałkę/wysepkę, która normalnie jest pod wodą, jak kolejne dni miały pokazać skałka obdarzała pięknymi i walecznymi piquami. Grzesiek miał na wędce rekordową piquę, złowioną na upatrzonego, dostała błystkę pod nos i zagryzła. Piquę, która miała ponad metr długości, niestety delikatnie zapięta, na krótkiej lince po kilku minutach się spięła.
o to ta skałka
Po krótkim odpoczynku już Rio Tabaru płyniemy dalej, został nam tylko krótki skok do obozowiska, niecałe 15 minut podobno. Niestety z racji niżówki z 15 minut zrobiła się godzina w trakcie której przeciągaliśmy łodzie przez kilka skalnych progów, a kamulce potrafiły nam sterczeć nad głowami, kamulce które przy normalnym stanie wody ledwie wystają, albo są całkiem pod wodą.
Urubu
Wreszcie dopłynęliśmy do obozowiska po męczącej podróży. Pora na rozbicie i zakwaterowanie.
Pod jednym z tych hamaków miała swoją norę tarantula, w której zresztą mieszkała a w bezpośrednim sąsiedztwie rozbite namioty. Zresztą wśród chłopaków były na noc bitwy o butelki po Coca coli, w celu wiadomym, żeby nie musieć iść w dżunglę po nocy w wiadomym celu. A w bezpośredniej bliskości też niewolno żeby nie ściągnąć wszystkiego co biega i lata do siebie, które to by przybiegło i przyleciało żeby uzupełnić minerały.
Na drugi dzień mieliśmy bardzo ambitne plany, złowić całe mnóstwo dużych ryb, coś upolować i obłowić jak największy odcinek rzeki. Dla tego też podzieliliśmy się na 3 łodzie i między nie podzieliliśmy rzekę do obłowienia. Dwie łodzie miały popłynąć w dół w pewnym odstępie od siebie i w miarę możliwości różnymi brzegami a jedna w górę. Na każdej 3 pescadores znaczy wędkarzy nastawionych tylko na jeden cel. Złowić rybę życia co by nie znaczyło to wyrażenie. Dla mnie każda pierwszy raz złowiona to była życiówka, potem najwyżej można się starać aby poprawić wynik.
po kolejnym męczącym dniu czas było wracać do obozowiska. Jednak kilkanaście godzin na twardej łódce daje się we znaki, nawet gdy była możliwość na trochę rozprostować nogi na piasku. W obozowisku czekała na nas lokalna kuchnia, dary rzeki i dżungli. Czyli Aguti, miejscowa nazwa Lappa i ryby oczywiście.
Faktem jest że kucharce tylko gotowanie wychodziło w miarę a i to nie do końca bo przypraw za dużo nie dawała jak to Indianka, ale ja tam wybredny nie byłem jadłem wszystko to co podali, piłem to co było do picia no z małym wyjątkiem, ponieważ Rumu nie rozcieńczałem Colą. Piłem czysty, czasem lodu tylko dorzuciłem. Że słuszną taktykę obrałem było jasne. Ja nie miałem żadnych sensacji żołądkowych, natomiast koledzy miewali różne różniste ;) ;).
zmrok nad Rio Tabaru
C.D.N.
Kiersnowski Artur
Foto:
Ciesielski Tomasz
Mikulski Bartosz
Przetacznik Janusz
autor
Edytowane przez Arek Pawlak dnia 01.01.1970 01:00