Fora partnerskie
Ostatnio dodane fotki
Nasz Banner
Translate
Logowanie
Aktualnie online
NASZ FANPAGE
Zobacz temat
Strona 1 z 2: 12
|
Kiersnowski Artur |
Dodany dnia 24.12.2013 13:52
|
pasjonat Miejscowość: Błonie Postów: 646 Data rejestracji: 23.06.2013 |
Wenezuela 2010: Pomysł a raczej nieśmiała myśl o wyjeździe do Wenezueli na „rybałkę” pojawiła się w Lipcu A.D. 2009, na tradycyjnej Wyspie gdzie obchodziliśmy i świętowaliśmy VIII Urodziny WCWI. Hasło Wenezueli rzucił Bartek, że być może się uda jemu pojechać, ja się że tak powiem przymiliłem że i ja chcę, ale na tym etapie to jeszcze było „pisanie palcem na wodzie”. Ja mimo że byłem bardzo niepewny swojego wyjazdu, ale na wszelki wypadek gotówkę zacząłem gromadzić od lipcowej wypłaty, dodatkowo na „awarię” zapewniłem sobie linię kredytową (jak się później okazało linia bardzo się przydała bo wystąpiło kilka „awarii”) przez pół roku nie działo się nic by sprawa ruszyła ostrzej w styczniu tego roku. Bartek mnie poinformował że rozmawiał z organizatorami czyli z Bayangoł i że jestem wpisany na listę uczestników wyprawy, z radości poskakałem sobie trochę. Bo nagle się okazało że rok 2010 będę miał bardzo obfity w wyjazdy zagraniczne, bo i Wenezuela wypaliła i wyprawa do Norwegi na Koło Podbiegunowe, która to Norwegia już była pewna wcześniej bo opłacona prawie w całości. Wyjazd planowany był na kwiecień, więc pozostało tylko uzupełnić niezbędny sprzęt biwakowy, kremy z wysokim filtrem, ubranie oraz odpowiednie przynęty na tamtejsze ryby. Oczywistym jest że radą służyli chłopaki z Bayangoł co zabrać. Mimo to jak to zwykle bywa czegoś się nie zabrało, albo niektóre przynęty nie trafiło ale to nie stanowiło problemu ponieważ na bieżąco można było się poratować u Towarzyszy wyprawy. Ja na ten przykład nie wziąłem głęboko chodzących woblerów ale jak już wspomniałem nie było to problemem. Wreszcie nadszedł ten dzień 23-04-2010. Dzień wylotu. Ja wprawdzie z Bartkiem ruszyliśmy trochę wcześniej bo przez Tczew i kolegę „Alexa”. Następnie do Stargardu Szczecińskiego, skąd nas zabierał bus do Berlina. Z Berlina krótki skok do Madrytu skąd następnie czekało nas 9h lotu do Caracas Następnie ostatni zaplanowany na ten etap podróży przelot lokalnymi liniami z Caracas do Cudad Bolivar, gdzie dolecieliśmy późnym wieczorem czasu lokalnego czyli około 22-ej. Na miejscu czekał na nas już Paweł z powitalną zgrzewką zimnego lokalnego piwka. Po krótkim odpoczynku podjechał nasz transport, duży van, który miał nas przetransportować do posady a w dniu następnym do La Paragua’y leżącej nad rzeką Paragua, gdzie mieliśmy popłynąć w górę rzeki na nasze pierwsze łowisko słynne Canaima Falls. Oczywiście mimo zmęczenia i dnia pełnego wrażeń, jeszcze długo w noc rozmawialiśmy i snuliśmy plany co do wędkowania i pobytu, Grześka i Pawła stałych bywalców znających realia i metody połowów zasypaliśmy setką pytań. W posadzie foto Orinoko – w Cudad Bolivar jest najwęższa. Rano pobudka i podjechał po nas van którym mieliśmy podróżować pomiędzy miastami. i w drogę Lotnisko w Cudad Boliwar w ciągu dnia Po kilku godzinach jazdy dojechaliśmy do La Paragua’y krótkie zakupy płynów niezbędnych do życia i do portu zaokrętować się na oczekujące już łodzie. przed nami przynajmniej 3h płynięcia w górę rzeki, z obowiązkową kontrolą na granicy Indiańskiego terytorium, czy nie przewozimy towarów zakazanych, czyli głównie płynów podtrzymujących życie. Kontrola nie okazała się taka straszna, ponieważ nasz przewodnik Wladimir był w znakomitych kontaktach z obsadą wojskową punktu kontrolnego, która nie znalazła nic niedozwolonego. Więc mogliśmy popłynąć dalej. [img][/img] po 3,5h płynięcia zobaczyliśmy wreszcie Canaima Falls, na razie tylko dolne progi ale mieliśmy szybko to nadrobić. Przybiliśmy do brzegu i zdziwiliśmy się, czekała na nas całkiem zgrabna Vladowa baza turystyczna w takich chatkach spaliśmy jadalnia Zostało nam jeszcze 2-3h dnia więc każdy kto chciał na łódkę i hejże ha na PAYARĘ, każdy chciał złowić tę rekordową, ponieważ to właśnie z wodospadów Canaima Falls jest kilka ostatnich światowych rekordów tej ryby. Ja swoją pierwszą i nie ostatnią złowiłem pierwszego dnia ważyła nieco ponad 5kg ale już dała popalić, niestety nie mam fotki z tą pierwszą, ale mam z innymi późniejszymi . Pierwszy wieczór nad Canaima Falls upłynął pod znakiem tradycyjnej integracji i obmyślania planów na najbliższe dni, kto z łódki, kto z brzegu, kto przy górnych wodospadach, kto przy dolnych. Znaczną część wieczoru poświęciliśmy szykowaniu sprzętu i wymianie kotwic na wzmacniane podwójne morskie Ownery oraz kółek łącznikowych na specjalnie zrobione. Ustalaliśmy szczegóły z przewodnikami czyli z naszymi „Piloteiros” Ustalenia były owocne, ryby były też. Po kilku dniach pobytu nad Canaima przyszedł czas pożegnania z Payarami, a nadszedł czas polowania na Pavony czy inna nazwa Tucanare. Spłynęliśmy w dół rzeki by znaleźć miejsce na biwak około 30min od miasta La Paragua. To było nasze miejsce wypadowe z którego ruszaliśmy w poszukiwaniu tej pięknej i walecznej ryby. Niestety zostało nam na to tylko 1,5 dnia ponieważ była pora przenieść się w inne rejony Wenezueli i na innych rzekach „rybałkę” uprawiać. Następnego dnia podzieliliśmy się na 3 łodzie i rozpoczęliśmy poszukiwania, ze zmiennym szczęściem. Jedna łódź została w pobliżu obozowiska a 2 w jednej z nich byłem i ja postanowiliśmy spenetrować większy odcinek rzeki. Z braku brań podjęliśmy decyzję płynięcia aż na Rio Chigao (kolejne 3h płynięcia z prądem) niestety Pavony były kapryśne. Tradycyjne miejscówki były puste ponieważ na Rio Paragua utrzymywał się drastycznie niski stan wody. Na zdjęciach widać jak niski, normalnie to jest z linią zieleni, wszystkie te piaskowe skarpy normalnie są zalane wodą. Z nimi spotkała się tylko jedna łódka ta która została w pobliżu obozowiska, nasze miały kontakt z Payarami i Piraniami. A jedna łódka miała wątpliwą przyjemność znaleźć się w trybie alarmowym między burtami gdy śmignęły koło nich kule, bo jak się okazało wojsko na brzegu zapragnęło kaczki na kolację i polowanie z kałachami urządzili. Został nam jeszcze kawałek następnego dnia ale niestety zmiana pogody i mocne zmętnienie wody całkowicie odebrało nadzieje na Pavona, który lubi spokojne czyste zastoiska czy uspokojenia wody. Pozostało więc nam spokojne zwiedzanie okolicy i próby złowienia innych ryb. Ale krótko, bo w Południe już w La Paragua czekał na nas transport do Cudad Bolivar cdn Artur Kiersnowski Edytowane przez Jan Brzozowski dnia 24.12.2013 13:46 Koniec żartów Panowie. Zaczęły się schody. Karabin czasem sam strzela, ale trafiać to trzeba umić. |
|
|
Kiersnowski Artur |
Dodany dnia 03.01.2014 19:19
|
pasjonat Miejscowość: Błonie Postów: 646 Data rejestracji: 23.06.2013 |
Wenezuela 2010 cz3 Rio Caura. (…)w La Paragua czekał na nas transport do Cudad Bolivar. Po dość długiej podróży autami terenowymi, wylądowaliśmy w znanej nam już Posadzie „Don Carlos”. by na drugi dzień udać się do Maripy leżącej nad Rio Cauro, która jest dopływem Orinoko. Odległości w Wenezueli są trudne do wyobrażenia, setki kilometrów do przemieszczania się, drogi lepsze i gorsze ale jeszcze większe odległości i miejsca gdzie można tylko łodzią dotrzeć. Jak daleko i długo to miało się okazać na Rio Cauro oraz nad Nincharą i Tabaru. Wydawać by się mogło że daleko byliśmy gdy rybałka była na Rio Paragua, 3,5h płynięcia odległość to około 120km rzeką. Nad Caurą mieliśmy się przekonać że to co wydawało się daleko, to w sumie jest całkiem blisko, gdyż przed nami znacznie większe odległości tak w km jak i w godzinach płynięcia. Do Maripy dojechaliśmy przed południem ( o 6-ej rano wyjeżdżaliśmy z Cudad Bolivar) Maripa „Port” w Maripie Również w Maripie obowiązkowy rytuał zakupu środków podtrzymujących życie, część ekipy na zakupach, a reszt pilnowała dobytku siedząc w portowej knajpce i racząc się zimną Solerą i oglądając miejscową ichtiofaunę Tambylec ;-) W knajpce, w której można było smacznie zjeść różne miejscowe przysmaki, jeśli akurat były . Po kilku niemalże mrożonych Solerach podjechało zaopatrzenie i załadowaliśmy się na nasze okręty czyli „lanciony”. Lancion jest to nazwa metalowej wersji Curiary czyli klasycznej drewnianej indiańskiej łodzi. I znowu płynięcie przed nami, kolejne godziny na ławce łodzi lub w burtach na leżąco. Do naszej łajby zamontowany było 75-o konne Tohatsu, zbiornik paliwa też niemały, beczka 200l, którą to silnik spala w jedną stronę płynięcia. Na szczęście paliwo do najdroższych nie należy, wręcz do najtańszych na świecie. W przeliczeniu na złotówki jest to 3,5gr tak GROSZA za 1 litr. wprawdzie jest reglamentacja i przydział miesięczny na osobę czy na samochód, a to z racji bardzo rozwiniętego przemytu do innych krajów, no ale coś za coś. Po około 5h płynięcia pierwszy przystanek na skałach cel Bagre Rayado i Payara. Zrealizowaliśmy plan połowicznie, mianowicie Payary na brzeg zostały wyholowane, natomiast Bagre wygrał walkę i odpłynął sobie. po około 2h ruszyliśmy w dalszą drogę, już do Conwissy obozu przygotowanego przez Indian, co ja mówię obozu, to niemalże hotel był zrobiony łącznie z wc w którym stał tzw; „skuter” żeby można było bezstresowo ze swoim „prezesem” pogadać. Wieczorem znowu kompletowanie sprzętu i przynęt tym razem na Caurę i na ryby występujące w Caurze, główny cel Morocoto oczywiście. Sprawę utrudniał fakt iż na Caurze również była niżówka jakiej najstarsi Indianie nie pamiętali czyli najniższy zanotowany od 100 lat. Był koniec pory deszczowej, a stan wody był grubo poniżej tego jaki powinien być w porze suchej, tak przynajmniej twierdził Yamil, jeden z naszych piloteiros, były nauczyciel j. hiszpańskiego w szkole w Maripie. Zresztą w Maripie na jednym z filarów tamtejszego mostu był wodowskaz, który zaczynał się od 9m a kończył na 25-ym tuż pod przęsłem drogowym. My przepływaliśmy jeszcze jakieś 4-5m poniżej początku wodowskazu. Następny dzień miał być wielce interesujący. Bocona Po południu zdecydowałem się zostać w obozie, zmęczenie powoli dawało o sobie znać i chwilę wytchnienia należało sobie zrobić. sjesta Wieczorkiem przy obozowisku jeszcze chwilę powędkowałem, natomiast część pojechał na nockę z zasiadką na Suma. Owocnymi były jeden i drugi plan. Bagre Guitara Jasiu złowił Suma Bagre Guitara czyli po naszemu Gitara, a to dlatego iż Ryba ta wydaje dźwięki podobne do tych jakie można wydobyć z gitary, zresztą nie tylko Guitara wydaje dźwięki. Piranie też, tylko że ich dźwięk przypomina dość głośne pierdzenie. Morocoto Morocoto i ja Po krótkim pobycie w Conwisie czekała nas dalsza podróż. 7-8h płynięcia do obozowiska nad Rio Tabaru, prawego dopływu Rio Nichare, która to jest dopływem Rio Cauro. Nad Tabaru mieliśmy poznać co to Dżungla i Selwa. Obozowisko też dużo bardziej prymitywne miało być. Ale to dopiero mieliśmy się o tym przekonać. Edytowane przez Slawomir Tabor dnia 04.01.2014 00:08 Koniec żartów Panowie. Zaczęły się schody. Karabin czasem sam strzela, ale trafiać to trzeba umić. |
|
|
Krzysztof Poniewierski |
Dodany dnia 03.01.2014 21:37
|
pasjonat Miejscowość: Postów: 776 Data rejestracji: 24.06.2013 |
No piękny temacik, wyprawa życia. Ja do Wenezueli, Kolumbii, Brazylii, Peru poleciałbym na inne trochę ryby.... mam po prostu na ich punkcie bzika. Pielęgnując pasję K-Pon |
|
|
Beno Grudner |
Dodany dnia 03.01.2014 23:04
|
pasjonat Miejscowość: Wrocław Postów: 560 Data rejestracji: 25.06.2013 |
Gratuluję Arturowi przepięknej przygody, jak i dziękuję za relację, w której zdjęcia mówią więcej niż 1000 słów. Egzotyczne miejsca, ludzie i zwierzęta, znane większości jedynie z National Geographic.. Piękna sprawa.. Brawa również dla Sławka za tą kupę pracy, którą w temat włożył.. Myślę, że świetny materiał na newsa na główną. Jeszcze raz gratuluję! |
|
|
Kiersnowski Artur |
Dodany dnia 05.01.2014 01:13
|
pasjonat Miejscowość: Błonie Postów: 646 Data rejestracji: 23.06.2013 |
Jeszcze Sławek się napracuje. Na razie to tylko 3 części. Są jeszcze 2 o objętości łącznie mniej więcej takej jak to co do tej pory. Też myślę że na główną zasługuje .
Koniec żartów Panowie. Zaczęły się schody. Karabin czasem sam strzela, ale trafiać to trzeba umić. |
|
|
Daroslawp |
Dodany dnia 05.01.2014 02:35
|
pasjonat Miejscowość: Postów: 769 Data rejestracji: 20.06.2013 |
Dla wielu z Nas, coś takiego to wyprawa marzeń, świetny materiał i zjawiskowe fotki...Gratulacje mam nadzieję że kiedyś większą ekipą pojedziemy.... Chylę czoła również przed Taborem, sporo tego. Pasja jest czymś, co pozwala przeżyć nie tylko długość życia, ale także jego Wielkość B) |
|
|
Kiersnowski Artur |
Dodany dnia 22.01.2014 22:36
|
pasjonat Miejscowość: Błonie Postów: 646 Data rejestracji: 23.06.2013 |
Wenezuela 2010 cz 4 Rio Ninchara Ruszyliśmy rano, czyli po 9-ej. Przed nami dużo godzin płynięcia, dużo kilometrów, rzeki przed nami mało żeglowne, problemy mają się zacząć w momencie wpłynięcia na Rio Ninchara. Pierwsze 2h płynięcia Rio Caurą upłynęły nam szybko. Wreszcie dotarliśmy do ujścia Rio Ninchare po kilku godzinach płynięcia Nincharą czas na chwilkę przerwy Yamil przed dalszą drogą a jeszcze kilka godzin płynięcia przed nami. uf dopłynęliśmy do ujścia Rio Tabaru do Ninchare Na przedostatnim zdjęciu widać wystającą skałkę/wysepkę, która normalnie jest pod wodą, jak kolejne dni miały pokazać skałka obdarzała pięknymi i walecznymi piquami. Grzesiek miał na wędce rekordową piquę, złowioną na upatrzonego, dostała błystkę pod nos i zagryzła. Piquę, która miała ponad metr długości, niestety delikatnie zapięta, na krótkiej lince po kilku minutach się spięła. o to ta skałka Po krótkim odpoczynku już Rio Tabaru płyniemy dalej, został nam tylko krótki skok do obozowiska, niecałe 15 minut podobno. Niestety z racji niżówki z 15 minut zrobiła się godzina w trakcie której przeciągaliśmy łodzie przez kilka skalnych progów, a kamulce potrafiły nam sterczeć nad głowami, kamulce które przy normalnym stanie wody ledwie wystają, albo są całkiem pod wodą. Urubu Wreszcie dopłynęliśmy do obozowiska po męczącej podróży. Pora na rozbicie i zakwaterowanie. Pod jednym z tych hamaków miała swoją norę tarantula, w której zresztą mieszkała a w bezpośrednim sąsiedztwie rozbite namioty. Zresztą wśród chłopaków były na noc bitwy o butelki po Coca coli, w celu wiadomym, żeby nie musieć iść w dżunglę po nocy w wiadomym celu. A w bezpośredniej bliskości też niewolno żeby nie ściągnąć wszystkiego co biega i lata do siebie, które to by przybiegło i przyleciało żeby uzupełnić minerały. Na drugi dzień mieliśmy bardzo ambitne plany, złowić całe mnóstwo dużych ryb, coś upolować i obłowić jak największy odcinek rzeki. Dla tego też podzieliliśmy się na 3 łodzie i między nie podzieliliśmy rzekę do obłowienia. Dwie łodzie miały popłynąć w dół w pewnym odstępie od siebie i w miarę możliwości różnymi brzegami a jedna w górę. Na każdej 3 pescadores znaczy wędkarzy nastawionych tylko na jeden cel. Złowić rybę życia co by nie znaczyło to wyrażenie. Dla mnie każda pierwszy raz złowiona to była życiówka, potem najwyżej można się starać aby poprawić wynik. po kolejnym męczącym dniu czas było wracać do obozowiska. Jednak kilkanaście godzin na twardej łódce daje się we znaki, nawet gdy była możliwość na trochę rozprostować nogi na piasku. W obozowisku czekała na nas lokalna kuchnia, dary rzeki i dżungli. Czyli Aguti, miejscowa nazwa Lappa i ryby oczywiście. Faktem jest że kucharce tylko gotowanie wychodziło w miarę a i to nie do końca bo przypraw za dużo nie dawała jak to Indianka, ale ja tam wybredny nie byłem jadłem wszystko to co podali, piłem to co było do picia no z małym wyjątkiem, ponieważ Rumu nie rozcieńczałem Colą. Piłem czysty, czasem lodu tylko dorzuciłem. Że słuszną taktykę obrałem było jasne. Ja nie miałem żadnych sensacji żołądkowych, natomiast koledzy miewali różne różniste ;) ;). zmrok nad Rio Tabaru C.D.N. Kiersnowski Artur Foto: Ciesielski Tomasz Mikulski Bartosz Przetacznik Janusz autor Koniec żartów Panowie. Zaczęły się schody. Karabin czasem sam strzela, ale trafiać to trzeba umić. |
|
|
Krzysztof Poniewierski |
Dodany dnia 22.01.2014 22:46
|
pasjonat Miejscowość: Postów: 776 Data rejestracji: 24.06.2013 |
Normalnie rozwalają mnie te zdjęcia, ja tam chcę być. Czekam z utęsknieniem na kolejne części. Pielęgnując pasję K-Pon |
|
|
Robert Dubis |
Dodany dnia 22.01.2014 22:50
|
pasjonat Miejscowość: Opoczno Postów: 250 Data rejestracji: 08.11.2013 |
Wyprawa marzenie.
Witam pasjonatów wędkarstwa. |
|
|
Damian Poweska |
Dodany dnia 23.01.2014 14:39
|
pasjonat Miejscowość: Stalowa Wola Postów: 265 Data rejestracji: 25.06.2013 |
Piękna przygoda |
|
|
Kiersnowski Artur |
Dodany dnia 26.01.2014 08:43
|
pasjonat Miejscowość: Błonie Postów: 646 Data rejestracji: 23.06.2013 |
Wenezuela 2010 cz 5 c.d. Rio Ninchara oraz powrót Następny dzień też był napięty, zbliżał się koniec wyprawy. Plan był że wędkując powoli wracamy do Conwissy. Jak się okazało ten dzień był mój. Złowiłem 3 bocony, piquę a 4-a bocona zeszła z kotwicy, wcześniej ją rozginając. piqua A kotwice nie byle jakie jak już wspominałem wcześniej, podwójne morskie Ownery. Ryba około 4kg płynęła pod prąd rwącej rzeki jak by to był ścigacz okrętów podwodnych, nie do zatrzymania, mimo linki 80lbs i wędziska do 220g wyrzutu. To były już niestety ostatnie chwile na Tabaru i na Ninchare. Jeszcze tylko pokazała nam się wioska indiańska przy ujściu Ninchary do Caury. W której uzupełniliśmy na naszej łódce Piwo, bo nie było nic oraz nazbieraliśmy mango żeby przegryźć. Za Piwo trzeba było zapłacić i to słono, mango były za darmo prosto spod i z drzewa. i prosto do obozu, do Conwissy. Odpocząć przed dniem następnym, dniem powrotu do cywilizacji i do miasta. Ale nim to nastąpi, zaplanowaną jeszcze mamy wizytę w pobliskiej wiosce indiańskiej. Z Yamilem ustaliliśmy że odwiedzimy ją i zakupimy ewentualnie jakieś souveniry, no i jeszcze pożegnalna rybałka na „kamieniach ducha” jak je Indianie nazywają. Miejscówka przywitała nas świeżymi kocimi śladami. Ocelot podobno je zostawił. Oraz krótka wizyta w sklepiku, który znajdował się we wsi W celu uzupełnienia płynów, ponieważ rozsychaliśmy się jak beczki. Powrót oczywiście był z przygodami, ponieważ tuż przed Maripą zabrakło nam paliwa i silnik stanął. Wprawdzie z prądem mieliśmy, ale na łodzi tylko jedno wiosło nie typu „pagaj”. Yamil próbował wiosłować, to wskoczył do wody i sam „na pych” łódkę, ale efektu to nie przynosiło, więc wpadliśmy na pomysł, że gringo pomogą. Kucharki co z nami płynęła zapytaliśmy się czy ma pod ręką „platery” czyli talerze. Miała no to wiosła, ups talerze w dłoń i heja. Dzieciarnia co na brzegu była miała setny ubaw, Mało z kamieni do wody nie powpadała, tak się kulgała ze śmiechu. Wreszcie dobiliśmy do portu, po wyładowaniu się na brzeg, rytuał pakowania się znowu powtórzył. Podjechał Louis (właściciel łodzi i silników, które nas woziły) zapakowaliśmy się na półciężarówkę i pojechaliśmy do niego do domu, gdzie czekaliśmy na transport do Ciudad Bolivar. W naszej posadzie w Ciudad Bolivar znaleźliśmy się późnym wieczorem. Wreszcie trochę cywilizacji, Prysznic i klimatyzowany pokój. Zasnąć było jednak trudno. Niepokoiły nas dochodzące wieści że znowu wulkan się obudził i są spodziewane utrudnienia w ruchu. Na dodatek nie udało nam się zrobić odprawy lotniskowej przez Internet, tak jak to zrobiliśmy gdy wylatywaliśmy do Wenezueli. Więc niepewność była, później okazało się że uzasadniona. Rano znowu pakowanie się do Vana i 3h jazda do Puerto Ordaz, skąd mieliśmy bezpośredni lot do Caracas, taki żebyśmy zdążyli na lot do Madrytu. Orinoko z lotu ptaka Niestety. Obawy okazały się słuszne. W Caracas okazało się że nasz lot z racji wulkanu opóźniony jest o ponad 6h w związku z czym spóźnimy się na zabukowany lot Madryt-Berlin. Na szczęście Iberia stanęła na wysokości zadania. Odprawili nas od razu do Berlina. Przyznając nam miejsca w bussines classie na lot z Madrytu do Berlina. A na czas oczekiwania w Caracas otrzymaliśmy vouchery na obiad. Z perturbacjami wylecieliśmy z Caracas tuż po 22-ej, gdy wylot planowany był o 14-ej a po przesunięciu o 20.50. W Madrycie mieliśmy czas oczekiwania niemalże 10h ale wredny wulkan znowu się odezwał, już był nawet rozpatrywany wariant powrotu transportem kołowym z Madrytu, na szczęście samolot leciał, wprawdzie poślizg wyniósł ponad 2h w stosunku do planu ale się udało. Wylecieliśmy. W Berlinie na lotnisku Tegel byliśmy tuż przed północą, skąd zabrał nas zamówiony bus do Stargardu Szczecińskiego. Tam się rozstaliśmy z kolegami. Jedni mieszkali na miejscu, inni mieli samochód na parkingu, jeszcze inni wzięli taxi bo się dogadali i za przystępną cenę pojechali do domu. Ja z Bartkiem czekaliśmy na pociąg, który dopiero o 6-ej rano był. W domu byłem po 17-ej. Tak zakończyła się niemal 60-o godzinna podróż powrotna, jeśli liczyć od obozowiska nad Rio Caura. Oraz wyprawa życia, która jeszcze długo mi się śniła. Czy pojadę jeszcze raz: Oczywiście że tak. Już planowana jest następna na rok 2012, ale o tym jeszcze cicho sza. Znowu pomysł padł na urodzinowej wyspie WCWI, znowu hasło rzucił Bartek, a mi „w to graj”. Przyszły rok będzie spokojniejszy trochę. Pewnie tylko a może aż Norwegia i Szwecja. Szwecja klasycznie za szczupłymi, ale nie tylko. Jest trochę znajomych w Norwegii również więc wypad będzie na hasło, wchodzą Łosośki, wsiadamy i jedziemy, takie są plany, czy zrealizowane zostaną? Czas pokaże. P.s. Całościowy koszt wyprawy łącznie ze sprzętem i wyposażeniem, którego nie miałem, ciuchy itp. itd. wyniósł mnie około 11tys złotych. Pobyt na miejscu czyli wszystko to co zapewniali organizatorzy (bilety lotnicze, międzynarodowe i krajowe, wyżywienie, piloteiros, łodzie, silniki) + alkohole na miejscu, które nie były wliczone w koszta oraz souveniry wyniosły mnie 3200 USD. Kiersnowski Artur Foto: Ciesielski Tomasz Mikulski Bartosz Przetacznik Janusz autor Koniec żartów Panowie. Zaczęły się schody. Karabin czasem sam strzela, ale trafiać to trzeba umić. |
|
|
Slawomir Tabor |
Dodany dnia 26.01.2014 09:20
|
Tetryk III Miejscowość: Jadów Postów: 6070 Data rejestracji: 21.06.2013 |
Piękna wyprawa może nie tak wędkarska jak przyrodniczo-turystyczna. Przyroda inna i życie ludzi tam mieszkających inne. Może kiedyś się wybiorę na taką wyprawe życia ale na wschód do Rosji nad Bajkał, Wołgę , Niemen. Bez zacinania nie ma łapania. Życie ucieka szybciej niż duży sum na haku. Najbogatsi ludzie to Ci którzy handlują nadzieją a PZW w szczególności . Urodziłem sie w komunie .Trochę pożyłem i umrę w kolorowej komunie . |
|
|
Kiersnowski Artur |
Dodany dnia 27.01.2014 12:02
|
pasjonat Miejscowość: Błonie Postów: 646 Data rejestracji: 23.06.2013 |
Sławek, nad Niemen masz bliżej niż nad morze do władka, nie wspominając bardziej na zachód. Byłem nieraz
Koniec żartów Panowie. Zaczęły się schody. Karabin czasem sam strzela, ale trafiać to trzeba umić. |
|
|
Longin Bojanowski |
Dodany dnia 27.01.2014 12:49
|
Właściciel strony Tetryk II Miejscowość: Legionowo Postów: 2164 Data rejestracji: 21.06.2013 |
Kiersnowski Artur napisał(a Sławek, nad Niemen masz bliżej niż nad morze do władka, nie wspominając bardziej na zachód. Byłem nieraz Tylko gdzie, co, jak. Na rybach czy wczasach? Jak na rybach to jak długo i gdzie się zatrzymać, gdzie łowić? Chętnie pojechał bym w jakiejś niewielkiej grupce. Tym bardziej, że odległość nie przeraża. Jak masz w tej kwestii jakaś wiedzę to dawaj. Byłem kiedyś użytkownikiem FS. Ale wolę być tutaj. LONIEK, "TETRYK II" |
|
|
Daroslawp |
Dodany dnia 27.01.2014 18:19
|
pasjonat Miejscowość: Postów: 769 Data rejestracji: 20.06.2013 |
Tutaj się również deklaruje, jakby ktoś mnie wziął pod uwagę w tej małej grupce chętnie pojadę, umiem gotować
Pasja jest czymś, co pozwala przeżyć nie tylko długość życia, ale także jego Wielkość B) |
|
|
Kiersnowski Artur |
Dodany dnia 28.01.2014 08:16
|
pasjonat Miejscowość: Błonie Postów: 646 Data rejestracji: 23.06.2013 |
Loniek na ryby, na ryby. Mam namiary i na Niemen i na Wilię. Ekipa Wilniuków na pewno się ucieszy jak usłyszy że chcemy przyjechać. Mam tam gromadę znajomych i kumpli .
Edytowane przez Longin Bojanowski dnia 28.01.2014 11:03 Koniec żartów Panowie. Zaczęły się schody. Karabin czasem sam strzela, ale trafiać to trzeba umić. |
|
|
Krzysztof Poniewierski |
Dodany dnia 28.01.2014 08:39
|
pasjonat Miejscowość: Postów: 776 Data rejestracji: 24.06.2013 |
Widzę program Wojciecha Charewicza "Zjedz Rosję" zapadł Wam w pamięci. Też chętnie bym się wybrał w tym kierunku.
Pielęgnując pasję K-Pon |
|
|
Kiersnowski Artur |
Dodany dnia 28.01.2014 08:44
|
pasjonat Miejscowość: Błonie Postów: 646 Data rejestracji: 23.06.2013 |
Nigdy nie oglądałem. Na ryby na Litwę pierwszy raz pojechałem będzie 7-8 lat temu.
Koniec żartów Panowie. Zaczęły się schody. Karabin czasem sam strzela, ale trafiać to trzeba umić. |
|
|
Longin Bojanowski |
Dodany dnia 28.01.2014 11:04
|
Właściciel strony Tetryk II Miejscowość: Legionowo Postów: 2164 Data rejestracji: 21.06.2013 |
Kiersnowski Artur napisał(a Loniek na ryby, na ryby. Mam namiary i na Niemen i na Wilię. Ekipa Wilniuków na pewno się ucieszy jak usłyszy że chcemy przyjechać. Mam tam gromadę znajomych i kumpli . I to jest jakiś konkret. Dumaj Pan a może coś wymyślimy. Super jak jest ktoś na miejscu i może przynajmniej kilka spraw załatwić lub rozpoznać. W razie draki ja chętny. A jak coś to temat przenosimy do umawialni. Byłem kiedyś użytkownikiem FS. Ale wolę być tutaj. LONIEK, "TETRYK II" |
|
|
Kiersnowski Artur |
Dodany dnia 28.01.2014 14:18
|
pasjonat Miejscowość: Błonie Postów: 646 Data rejestracji: 23.06.2013 |
Jest i to niejeden, acha trzeba mieć zdrową wątrobę jadąc do Wilniuków .
Koniec żartów Panowie. Zaczęły się schody. Karabin czasem sam strzela, ale trafiać to trzeba umić. |
|
Strona 1 z 2: 12
Przejdź do forum: |